piątek, 25 listopada 2011

Trzymam się na kilka sposobów. Krew powoli zasycha i nie są to skrzepy, ale długa wiązka przeciągająca się słowem północ i ona tak naprawdę milczy.

środa, 23 listopada 2011

Nie ma komu pisać.
Sobie już nie lubię, nie potrafię. Jak się wyślizgnąć z tej powłoki, co kurzem przykrywa i roztocza jedzące moją skórę wyszywają naskórkiem słowa, które już zdążyłem zapomnieć, a lewa ręka nie utrzymuje już długopisu i nie wiem co mam począć. Szukałem definicji i się zawiodłem, szukałem słów i mnie zwiodły i jestem sobie niespokojnie, rozumiejąc, a nie pojmując wydzierającymi się z głowy strzępkami świadomości ( teraz rozumiem że to włosy, beta-harmonijka białek). Wszystko nabrało kształtu, nawet wiem jak się używa wzorów i widzę o dwa albo trzy posunięcia do przodu więcej niż rok temu. Potrafię manipulować w głowie tetraedrami, rozciągać je i wyginać, ale czemu mi to nie daje takiej satysfakcji jak słowo, nie potrafię powiedzieć. Ofiara z głosek na rzecz liczb i zachowania materii, taki się ze mnie stał człowiek. Potomstwo godzin i minut mnożące pustostan i przed snem ciche przypominanie sobie osoby którą się było rok temu. Paznokcie rozwarstwione mam dalej, nie przejmuję się tym, co się regeneruje. Tak chciałbym wierzyć w siebie, że też wynajdę w sobie zagrzebany pod powłokami ciała duszokształtny okruch świadomości, ale na razie trzeba mi czekać, patrzeć na ludzi i czekać, na siebie poczekać, za daleko do przodu, za wysoko mnie niesie niebieskooki grudzień, czekam aż mnie strąci załamanie roku i inną krzywą pognam, spowrotem do siebie.