wtorek, 20 marca 2012

ołoł

Ten lodowaty żużel.

Rozognione wargi przesuwające się względem siebie, podpalane kręgi i płomienne lica. Trach. Pęk kluczy do mózgu zawieszony na szlufce, szlufka już nie wytrzymuje, może gdyby spodnie były lepsze, albo gdybym mógł wtopić żelazo w skórę, binarnie transportować dane do mózgu, używać ich i jednocześnie manipulować na trzech XYZ wszechczasu. Czterowymiarowe marzenia o braku ropy w gardle, albo o hiperadrenalinie w żyłach. Dziesięć godzin snu w ciągu dni roboczych, jestem prawie jak cisza nocna. Chiptune czy 8-bit leniwie przepływa, wymiela ostatnie ziarna z głowy. Robię podstawowe błędy, ledwo wykonuję pracę o wartości zero; wstać z łóżka i do niego wrócić. Jaki sens ( nie-fizyczny) ma rutyna, gdy żadna jej lepka kropla nie przykleja się do papki myśli. Razem ze złotówkami zostawianymi na plastikowych tacach, przy fanfarach kasy fiskalnej sprzedaje kolejne podręczniki za zdrowie. Dopadają mnie myśli o tym, czy jeśli jeden układ pracuje kiepsko, to czy inny ma prawo osiągać normalną wydajność, przypomina mi się prawo minimum. Przypomina mi się w ogóle pojęcie prawa. Głupota jednostki pociąga za sobą głupotę innych, to musi być jakiś fluid, ja wiem że on jest w każdym z nas, mamy tylko chwilę, żeby go uchwycić, obmacać palcami z obgryzionymi pazurami, a jak się go czuje w rękach, to potem nagle się zdziera tą aurę, tą szatę przejrzystą, coś pęka, coś polaryzuje, dwie wielkie półkule i fale wstydu pulsują, wybuchają krwią do policzków, dławią zszywając gardło i nikt nigdy nie miał pojęcia po co w ogóle zachowania są okazywane. Albo łzy? Jakiś fizjologiczny powód? Nie, jedynie obwieszczenie światu; popatrz, moje neurony trzeszczą, łapią w ryzy kanały łzowe i cisną Ci przed oczy jakiś eteryczny przenośnik litości. Weź go, spróbuj zareagować, rób tyle, żeby w nas nie zastygła magma człowieczeństwa. Rób coś, realizuj wymogi, Matehoski, stay strong.