poniedziałek, 14 stycznia 2013

Time goes by.
Jest miejsce, które jest stanem, wykalibrowaniem, trafieniem w główną żyłę życia. Skutecznie je omijam wkłuwając się i pudłując. Zamist krwi ciągnę żółć i pulsuje mi głowa. Popijam jogurtem resztki chleba, coś mi się kojarzy, że mam wszystko czego mi potrzeba, że na tym etapie już mógłbym się zatrzymać i dożyć do pewnego wieku, a potem tylko wiatr omija marmur.
Ale jednak nie, bo to nie tak. Miałem robić wielkie rzeczy, napełniać serca, opisywać świat tak, jak nikt inny tego nie potrafi, podpalać głodne tygodnie ognikami wiedzy, co nad ranem sennie skrzypią o tym, że się zrobiło coś dla świata, czyli siebie.

Nie chce żeby mnie wyrzucili ze studiów, skąd mam czerpać wiedzę i siłę jak nie stamtąd?
Powoli i spokojnie - wracamy do matematyki wyższej, do rysowania przestrzeni między elektronami i jądrami. Abstrakcji.