wszystko się rozpływa
ja też się czuję już dosadnie, dogłębnie, wewnętrznie stopiony
i krew, i ciemność żył, tętnic, wszystko jest już jedną masą o metalicznym posmaku.
Jadę głucho autobusem i na szybie siada owad, oczy momentalnie się ogniskują i zdaję sobię sprawę z tego, jak mój organizm jest żywy, a jak dziury w mózgu i rozsupłane neurony tego mi nie udowadniają.
chcę kogoś, czegoś, po prostu
głupie uczucie, wrażenie, że na coś się czeka, złudne pragnienie posiadania celu
jako człowiek
jako jednostka
jako jedno z wielu indywiduów
a tak to spokojnie
tanie jedzenie
tani alkohol
ciche plany wietrzejące z moich ust
może jakaś rozpacz, zbytnie spowiadanie się, wymyślanie swojego życia na nowo
jakbym nie wiedział że jest już bardzo późno.
sobota, 22 czerwca 2013
poniedziałek, 17 czerwca 2013
Co było jeszcze wczoraj, niepotrzebne dziś nikomu,
Ostatni kawy łyk, bo nie ma więcej kawy w domu.
Wszak przyjdzie, co przyjść musi, nadejdzie nieproszone,
Chleb z masłem zawsze spada na posmarowaną strone.
I jak, się pytam siebie.
Co się stało, gdzie utonęły, jaką ilością alkoholu zagaszono te bezbłędnie jasne oczy?
Cytnąłem cicho, w chwilę się przemieliłem, ale w porządku, już wiem, już rozumiem, jak to jest przepłakiwać popołudnia bez większego powodu, jak to jest nie radzić sobie z wymogami świata zewnętrznego, powoli uświadamiam sobie że staję się tym, czym nie powinienem nigdy być. Mdli mnie ta świadomość bezczynności, ten nieustanny brak szczęścia, niesprawdzające się definicje, które nocami dopracowywane okazały się przekłamywać nad kawą i chlebem, albo tylko nad kawą, albo nie
o pustym żołądku, braku pociągu do nasycenia życia, na wyrwanie się z ranka w nowy dzień, wielka próżnia w dalszym ciągu
przepłynęły te dni, godziny, ideały
jestem tak przeprany, już nic nie wiem
już nawet słów nie wiem
ubogi jestem na ciele i umyśle
koniecznie muszę zacząć pisać, może się ustabilizuję w słowach, może tak będzie łatwiej, zamiast umażania smutku wtłoczę go w dwa wersy
przecież tak będzie lepiej, do niczego mnie nie prowadzi, do niczego mnie nie ciągnie, czym jest ten pustostan, ta mgła z myśli, ta przykra nicość(...)
Ostatni kawy łyk, bo nie ma więcej kawy w domu.
Wszak przyjdzie, co przyjść musi, nadejdzie nieproszone,
Chleb z masłem zawsze spada na posmarowaną strone.
I jak, się pytam siebie.
Co się stało, gdzie utonęły, jaką ilością alkoholu zagaszono te bezbłędnie jasne oczy?
Cytnąłem cicho, w chwilę się przemieliłem, ale w porządku, już wiem, już rozumiem, jak to jest przepłakiwać popołudnia bez większego powodu, jak to jest nie radzić sobie z wymogami świata zewnętrznego, powoli uświadamiam sobie że staję się tym, czym nie powinienem nigdy być. Mdli mnie ta świadomość bezczynności, ten nieustanny brak szczęścia, niesprawdzające się definicje, które nocami dopracowywane okazały się przekłamywać nad kawą i chlebem, albo tylko nad kawą, albo nie
o pustym żołądku, braku pociągu do nasycenia życia, na wyrwanie się z ranka w nowy dzień, wielka próżnia w dalszym ciągu
przepłynęły te dni, godziny, ideały
jestem tak przeprany, już nic nie wiem
już nawet słów nie wiem
ubogi jestem na ciele i umyśle
koniecznie muszę zacząć pisać, może się ustabilizuję w słowach, może tak będzie łatwiej, zamiast umażania smutku wtłoczę go w dwa wersy
przecież tak będzie lepiej, do niczego mnie nie prowadzi, do niczego mnie nie ciągnie, czym jest ten pustostan, ta mgła z myśli, ta przykra nicość(...)
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)