Co było jeszcze wczoraj, niepotrzebne dziś nikomu,
Ostatni kawy łyk, bo nie ma więcej kawy w domu.
Wszak przyjdzie, co przyjść musi, nadejdzie nieproszone,
Chleb z masłem zawsze spada na posmarowaną strone.
I jak, się pytam siebie.
Co się stało, gdzie utonęły, jaką ilością alkoholu zagaszono te bezbłędnie jasne oczy?
Cytnąłem cicho, w chwilę się przemieliłem, ale w porządku, już wiem, już rozumiem, jak to jest przepłakiwać popołudnia bez większego powodu, jak to jest nie radzić sobie z wymogami świata zewnętrznego, powoli uświadamiam sobie że staję się tym, czym nie powinienem nigdy być. Mdli mnie ta świadomość bezczynności, ten nieustanny brak szczęścia, niesprawdzające się definicje, które nocami dopracowywane okazały się przekłamywać nad kawą i chlebem, albo tylko nad kawą, albo nie
o pustym żołądku, braku pociągu do nasycenia życia, na wyrwanie się z ranka w nowy dzień, wielka próżnia w dalszym ciągu
przepłynęły te dni, godziny, ideały
jestem tak przeprany, już nic nie wiem
już nawet słów nie wiem
ubogi jestem na ciele i umyśle
koniecznie muszę zacząć pisać, może się ustabilizuję w słowach, może tak będzie łatwiej, zamiast umażania smutku wtłoczę go w dwa wersy
przecież tak będzie lepiej, do niczego mnie nie prowadzi, do niczego mnie nie ciągnie, czym jest ten pustostan, ta mgła z myśli, ta przykra nicość(...)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz