Dobra.
Dzisiaj jest sobota.
W głowie mam pustkę, próbuję się ożywić, zebrać po bezdennej pustce umysłowej w coś przyzwoitego. I na razie widzę to tak :
Nienawiść do istnienia, odraza do niego jeszcze bardziej nas w nim pogłębia.
Im mocniej, tym więcej.
Oprócz tego nienawidzę soku pomidorowego, ani tego, że dużo wymiotuję po alkoholu. O 5ej rano wchodziłem pod górkę, żeby dojść na stare miasto. Byłem bardzo pijany i zirytowany plątającą się kobietą, która pchała swoje ręce wokół mojej tali balansując między cienką granicą która umacnia mnie w przekonaniu, że ledwo się nadaję do tego, co jest moim pojęciem romantyczności.
Zaraz zrobię sobie kawę i wrócę do pielęgnowania swojej przyszłości przyswajając wiedzę
i skończe swój poemat, naprawdę.
Wystąpiłem z brzegów swojej rzeki
panteony rozciągające się z ramion moich
spłynęły powolną strugą wraz z nurtem
nie potrzeba się pysznić
to nie sprzyja podróży
już więcej schowany pod płucami
byt mętnego serca, które
jak winne i obfite piwnice Saragossy
bordowe jest i cierpkie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz