środa, 19 grudnia 2012

Ciało jest okiennicą
skąd wiatr płochym gestem niepewnej ręki
może wypchnąć szybę krwi

Tak sobie myślałem o tym postrzeganiu. Kiedy znamy, instynktownie czujemy metaforę, gdy w głowie dwadzieścia przekładni przeskakuje i w ułamkach sekundy rozumiemy, poznajemy piękno, a kiedy metafora się rozmywa w coś bezsensownego. Bo mnóstwo ludzi myśli, że wystarczy zestawić ze sobą dwie rzeczy i wrzucić między nie jakiś przysłówek i będzie genialnie. A tu chodzi o jakoś postrzegania świata, nie można wyryć na papierze metafory i jednocześnie nie stać się nią, nie wtłoczyć jej jako kawałka rzeczywistości do swojego umysłu, dlatego często pisanie jest kompletnie zamienne z życiem, a czasem życie wychodzi po prostu z pisania ( i tylko z niego), a czasem jest bełkot i wtedy pisania nie ma.
ciało jest okiennicą skąd można wypchnąć szybę krwi
I widzę jak nagle jednym pchnięciem w plecy wypada ze mnie cała krew i jestem jedynie ujściem dla niej, taką mam funkcję, tak mocno to czuję, tak mnie to martwi.

Siedzę w kuchni, ale już nie długo, bo trzeba wyjść i interaktywować, przemierzać gąszcz ludzi, nie mieć znaczenia.
A teraz mam, bo piszę.

wtorek, 18 grudnia 2012

outer resemble

9:21
Coś trzeba, po prostu. Szorstkie dźwięki zza okna, drażniące nos, duszne powietrze w pokoju, niepewnie ustawione przecinki, kontrukcja zdań ledwie regularna.
Wczoraj padał śnieg.
Widziałem zlepione ze sobą płatki śniegu, fraktalne struktury, samo podobne, egoistyczne. Nadaję im sporo cech, chcę żeby zima też była wyjątkowa. Coś napełnia moje serce i ja nie wiem co to jest, ale czuję to i co najważniejsze samo przyszło. Po prostu się zaczęło lać, bez krępacji, wstydu, bez żywego ognia, ale jest. Czasem i z tego tylko się cieszę. Nie pytam o powód, nie prowadzę monologów, nie dręczę się. Zaraz sobie zrobię trzecią herbatę, pojadę, wrócę, będzie mi dobrze.

czwartek, 13 grudnia 2012

twisting

Coś tak, jakby widniej, jakby mniej za mgłą, śniegiem, spod niego może więcej, może dokładniej go czuć pod stopami, na twarzy

Może to jego czekałem, może to czekanie na nic czymś jednak jest, jakimś węższym zakresem percepcji, czymś milszym, rozniecającym synapsy. Może to wydziergane płuca, oczko po oczku, chcą oddechu, może ja sobie bronie tego mienia, posiadania fluidów żywych, zmiennych, opętanych.
A może nie. Może one lecą, znikają za horyzontem słowa.
Albo czy łatwo koło się toczy, gdy koło jest kajdanami? Albo obrączką? Czy pęta, czy wspomaga? Czy założenie nie tak łatwo wymyka się przeznaczeniu. Pewnie że się wymyka, jeszcze się przekręci, wymnie,zagnie kolejną kartką i nie będzie sobą.
Tak jest cicho, namiętnie, tak zimno gdy awaria ogrzewania.

Co to się tam w dole oka zgubiło?
Czy to nie kole?
Nie.

środa, 12 grudnia 2012

Toe to toe


Muscule to muscule
Toe to toe

No. Cześć. Żyję dobrze, nie wymiguję się od życia, nie budzę się z pierwszym ptakiem, nie kładę się też spać, zanim on wstanie. Ale mimo to wiem o nim tyle, że jest ode mnie lepszy, regularny, żywy.

Ciężko dzisiaj doprowadzałem swoje żyły do ledwo wyczuwalnego tętna, ale to kolejne zwycięstwo, to kolejna chwała dla mnie, że mi się chce, że potrafię chcieć, że pragnę tak mocno, aż szpik ze mnie wycieka. Próbuję się wyrwać z matni, potrafię wyprowadzić pion z poziomu ciała, ale mimo to schnę. Czuję, że to jest czas na to, żeby nie schnąć, ale jednak. Mimowolnie, częściowo, kawałek po kawałku schnę. Jak łatwo przyjdzie mi branie się w siebie - wzbieranie się w sobie, rozbieranie się z tego ciągłego szybko i lepiej i mocniej. Przyjdzie łatwo, przyjdzie, tylko zapomnij że jesteś, że się rozbudziłeś, że masz już męskie rysy i coraz suchsze, poważniejsze usta, że Twoje ciało butwieje, zbutwiało wraz z jesienią. Trzeba mi o tym wszystkim zapomnieć, znowu być. A nie zamknięty w 19-letnim ciele rozsadzany wtórnością umysł. Chcę świeżości, chcę żeby mną drgało, gdy idę po raz setny na ten sam przystanek, chcę w nim zobaczyć siebie, chce sprawiać miejsce moim, tylko moim, zaborczo i wściekle chcę nadać rzeczom znaczenie, żeby one mogły być wyjątkowe, jestem im to winien. Jako Ja. Jako jednostka widząca i smakująca prawdziwie.

poniedziałek, 19 listopada 2012

Can't no one be well?

Napiszę. Maźnę, pach. Stukam w klawisze, jest okej, zaczynają się wydobywać słowa,nieświadomie rejestruję je każdego dnia, cała reszta tkwi we mnie. Konstrukcje liźnięte w placówkach edukacji, luźne schematy, mistrzowie literatury rosyjskiej i niemieckiej. Wszystko jest 
 jednym wielkim impulsem - sygnałem zerojedynkowym pod tą ujebaną klawiaturą. Nawet nie mam najmniejszego pojęcia ile wszechświatów sprzęga się, zanim litery pojawią się na ekranie.To nic, powtarzam sobie, przecież po prostu muszę coś napisać. Z wielu jednorazowych i szybko-uszczęśliwiających aktywności muszę wybrać te, chociaż w najmniejszym stopniu moralne. Więc jestem, piszę dalej. Piszę i jestem, to się ze sobą łączy, nigdy nie pojmowałem życia oddzielnie. Spróbuj całe życie nic nie napisać, nie wyprowadzić ze swojej głowy ani jednej myśli która podsumuje, zgloryfikuje tysiące lat ewolucji.
Wiem, tak się dzieje i tak właściwie to I don't even have to try.
Ale jednak dalej. Próbuję wyczytać z siebie, ze swojego tętna, ze swoich poobgryzanych paznokci, niepewnego snu ile we mnie zostało lat, jak szybko się rozmyłem, gdzie zniknąłem, którą krzywą udało mi się przebrnąć, gdzie są zespawane z sercem archetypy, genetyczne pragnienie powielania, głód drogi i walki, gdzie są zimne wieczory, erg wiercący dziury w głowie, feeryczny błogostan, kwitnące z żył uniesienie, gdzie jest ta ciekawość, ta miłość do świata, to ciche uwielbienie do wody oblekającej mnie jak embrion do. No nie wiem

Serio nie wiem, widziałem to, dotykałem tego, spałem z tym, budziłem się i dalej nie mogłem złapać tchu, tak było żywo, jasno, klarownie, tak trafnie, bezbłędnie, niewymownie, tak jakbym już za chwilę się miał dowiedzieć, że tak - to jest tak jak być powinno, tego szukałeś.
Ale ja niczego nie szukałem.
Ja stworzyłem te braki i teraz muszę się zająć ich wypełnianiem.

Jestem płonący, ale teraz już z niespokoju, z niewypełnienia
Cicho i swobodnie, proszę.

wtorek, 30 października 2012

Talk in useless metaphors

Jesteśmy tylko wypadkową wypadkowej. Kolejnym oczkiem długiego, rozpłatanego i poplątanego łańcucha który nazwaliśmy zgodnie ewolucją. Uczymy się rzeczy, nie mając o nich właściwego pojęcia. Nie myślimy o dwóch magnesach zmieniających pole magnetyczne i zerojedynkowej magii we wszystkim czego się dotkniemy. Nasze przyczynowo-skutkowe myślenie wybiega w inne horyzonty, skupia się na rzeczach, które nic nie wnoszą w nasze życie, na rzeczach, które zaraz wyfruną z naszej pamięci, bo jesteśmy przyzwyczajeni do zewnętrznych nośników pamięci. Jesteśmy technologicznie wchłaniani.
Zaświecam światło, przechodzę przez pasy, słyszę jak nocą buczy lodówka, używam bezprzewodowej myszki, dwóch telefonów na zasięgu 3G, ładowarek, bramek w metrze skanujących karty magnetyczne i nie wiem o nich zupełnie nic

Nawet jeślibyśmy próbowali, za nic się nie dowiemy jakim boskim palcem to wszystko zostało tknięte, bo jesteśmy do tego przyzwyczajeni jak do słońca, które rano nas wita i nie próbujemy rozwikłać tajemnicy wszechświata, tylko rozwiązujemy inną tajemnicę: jak korzystać, żeby skorzystać.

Z jednej strony dobrze, z drugiej strony głód.
Droga w górę i w dół jest tylko jedna

czwartek, 27 września 2012

A jeśli się już skończyłem?
Jeśli wszystkie oddechy, brudne i pełne sadzy złożą się w jeden wziew i wypluję z siebie w końcu 24 gramy ducha? Niewiele, ale ciągle na barkach spoczywa, obciąża.
Jak znaleźć, rozprowadzić się po taflach, odgraniczyć od zimna?

środa, 26 września 2012


i bieg mojej krwi niewyraźny
co się cofa
rozmyśla
nad rytmem
nad żyłą tętniącą
czemu tak ciemną?


Chcę się wtulić w papier, brystol, brulion.
Teraz mam tylko zimne światło monitora i kawałki Metro sprzed 3 miesięcy, żeby na nich pisać.
A krwi do utoczenia hektolitry
Ktoś musi zabarwić liście na jesień,
Mój ciepły
lepki
atrament.

niedziela, 23 września 2012

Went dry.

Nie wiem ile łatwości pozostaje. Z tego wybitego w mennicy głowy zaangażowania zostało mi w tym ciągłym odkrywaniu.  Wyrazy stapiają się, nie deklamują, robiąc z siebie coś łatwego, nieszczególnego, a to nie jest prawda. Coś mi ciągle powtarza, że to nie działa w ten sposób. Tak poważnie wykształcone narzędzie komunikacji, dokładność sylab, artykulacji i w końcu zapisu

pod płaszcze się pcha
wyziębia nam serca wiatr

Jest wiele miejsc w moim umyśle, wiele nieodświeżanych szlaków. To wszystko czeka, żeby się orzeźwić, żeby w końcu zalać w te głodne kanały, wysklepienia cytryny i mięty i czekolady i innych gorących, słodkich fluidów.

Dokarm się, przytaknij, że tak trzeba.

niedziela, 2 września 2012

Cichosza.

Bębni, domniema, rozpłata na czworo. Odstępy czasu, metody badawcze i ciemne, ciemniejące z wolna przyszłości; te którymi się nie poruszam. Czasu jest relatywnie więcej, niż miałem go do tej pory, ale kłująco mniej. Krucjata w stronę dorosłości, z tym samym emocjonalnym stażem. Niewiele się zmienia, powoli. Już nie jestem tak głodny tej fluencji, tego przemieniania wody w wino i radowania się każdą kroplą. To wcale nie jest niedobrze, to jest naddobrze, to nawet i lepiej niż to co myślę. Głowa coraz bardziej ograniczona, coraz węższy strumień przez nią przepływa - lepią się podświadome ścieżki. Coraz łatwiej stracić przyczepność, gdy się wie, że nic do końca nie jest, że we wszystko zewnętrzne, pozacielesne można wątpić, jeśli się tylko ma na to ochotę. To jest przymus, wiesz? To jest przymuszenie woli, esencja człowieczeństwa - badawczy, żywy umysł, pełen myśli w ruchu. Gdy do pokoju wpada mysz, to kot zaczyna za nią biec, a człowiek najpierw sprawdza, skąd wypełzła. To ta silna potrzeba przyczyny i skutku, to krew zmysłowa, to krew trująca.

jestem ja, ale jest też się.

Proste i mimowolne manipulowanie Ja. Ja-k temu zapobiec? Nie udręczać się, że można normalnie, z największym smutkiem na głowie - co zjem na obiad? Zaciskam się spokojnie wokół tego odbywania się. Biernie nie do końca znaczy źle.
Tylko że nie ma jednej metody, która nie pozwoli nie rozpuścić się percepcji.

Sok z aloesu, długie, ostro zakończone plastry z miąższu na myśli
dużo śladów bo tamtej epoce, dużo niespokoju.

niedziela, 29 lipca 2012

o.

Gdzieśtam po audioriver.
Muzyka już nie jest tak łatwa.
Słowa zresztą też.
Liczby w sumie.

Mam półmetek wakacji, trochę iskier pod stopami, trochę żaru z płuc, trochę więcej tłuszczu między żebrami. Futro z długich łańcuchów, bandaże i dziurki na oczy, bardzo wiele rozmaitych, bezmyślnych bodźców. Migające stroboskopy, lepkość, duża, nieprzyjacielska lepkość przedmiotów. Woda angielska już skwaśniała, coraz mniej słowników ma swoje miejsce w przegubach, w bruzdach. Coraz więcej intuicyjnego rozumienia, że przez samo się, to się nie jest, nawet w ćwierci, kwarcie, milimolu bytu.
Skłonność do niczego, jest skłonnością do-niczego, jak można jej nie porządkować, wypielać, mielić między zębami jak chrząstkę z kurczaka, albo niedosmażoną karkówkę łapczywie połkniętą, produkującą w żołądku sytość. Jak można się nie sprzeciwiać zanikom, ile takiej siły sprzeciwu jest, a ile już zmarnowane, że ciągle warto, że może jeszcze jeden dzień, że paznokcie będą nieobgryzione, ludzie przyjemni, pachnący powidłem epoki, jakąś ciszą, czymś dobrym, godnym, wartym przyczepu. A tak to tylko ślina i kurwy rzucane przez parapety, więcej pociągu do taniego piwa, jeszcze trochę kurw i coraz więcej pociągu do taniego piwa. Jakąś szybę rozbić w samochodzie, prosty masujący poczucie spełnienia skurcz ręki i kamień leci. Wszystko jest w porządku, wcale nie mówię, że chciałbym tak jak piszę, nie wiem już dokładnie jak to się dzieje, że tyle przepada, że wszystko jest jakąś papką.

Cytcyt

Jeszcze off w Katowicach i głęboki oddech.
Rozpiera mi głowę, rozplątuje, miernie kojarzy.
Trzeba się wyzbyć pozbyć poregenerować, póki jeszcze jest co.

http://soundcloud.com/materac/summertime

Dźwięki też mi gorzej wychodzą.

wtorek, 20 marca 2012

ołoł

Ten lodowaty żużel.

Rozognione wargi przesuwające się względem siebie, podpalane kręgi i płomienne lica. Trach. Pęk kluczy do mózgu zawieszony na szlufce, szlufka już nie wytrzymuje, może gdyby spodnie były lepsze, albo gdybym mógł wtopić żelazo w skórę, binarnie transportować dane do mózgu, używać ich i jednocześnie manipulować na trzech XYZ wszechczasu. Czterowymiarowe marzenia o braku ropy w gardle, albo o hiperadrenalinie w żyłach. Dziesięć godzin snu w ciągu dni roboczych, jestem prawie jak cisza nocna. Chiptune czy 8-bit leniwie przepływa, wymiela ostatnie ziarna z głowy. Robię podstawowe błędy, ledwo wykonuję pracę o wartości zero; wstać z łóżka i do niego wrócić. Jaki sens ( nie-fizyczny) ma rutyna, gdy żadna jej lepka kropla nie przykleja się do papki myśli. Razem ze złotówkami zostawianymi na plastikowych tacach, przy fanfarach kasy fiskalnej sprzedaje kolejne podręczniki za zdrowie. Dopadają mnie myśli o tym, czy jeśli jeden układ pracuje kiepsko, to czy inny ma prawo osiągać normalną wydajność, przypomina mi się prawo minimum. Przypomina mi się w ogóle pojęcie prawa. Głupota jednostki pociąga za sobą głupotę innych, to musi być jakiś fluid, ja wiem że on jest w każdym z nas, mamy tylko chwilę, żeby go uchwycić, obmacać palcami z obgryzionymi pazurami, a jak się go czuje w rękach, to potem nagle się zdziera tą aurę, tą szatę przejrzystą, coś pęka, coś polaryzuje, dwie wielkie półkule i fale wstydu pulsują, wybuchają krwią do policzków, dławią zszywając gardło i nikt nigdy nie miał pojęcia po co w ogóle zachowania są okazywane. Albo łzy? Jakiś fizjologiczny powód? Nie, jedynie obwieszczenie światu; popatrz, moje neurony trzeszczą, łapią w ryzy kanały łzowe i cisną Ci przed oczy jakiś eteryczny przenośnik litości. Weź go, spróbuj zareagować, rób tyle, żeby w nas nie zastygła magma człowieczeństwa. Rób coś, realizuj wymogi, Matehoski, stay strong.

piątek, 3 lutego 2012

z

No. Jeszcze widzę, albo czuję, albo nieświadomie w sobie łączę całą ochotę do tego, żeby pisać. Im więcej przerw robię w formułowaniu myśli, tym ciężej mi one przychodzą. Kiedyś było łatwiej. Zapach własnego ciała nie irytował swoją monotonnością, nawet dieta śródziemnomorska i kilka kropel natrafiających na Twoje ciało jak ciało kobiet wstępujących w nie w piątkowy wieczór (girls-night-out mówi piosenka ) go nie maskuje. Nawet natarczywe próby krótszych zdań nie zamykają się w kropkach i nawe.t ciężko mi je. wstawiać.
Mimo tego jakoś to się turla puchatą, mokrą kulką przez gardło szynkrytowej kotki wieku produkcyjnego.
Dobrze się ożywić, stracić ochotę i spróbować za jakiś czas znowu, dobranoc.