niedziela, 27 października 2013

Dobrze.
Przeżyłem 4 słodkie dni.
Chodzenie spać o 5ej i chemia organiczna.
0 alkoholu
0 nikotyny
od tygodnia
Jedyne, czym się odurzałem to czysta wiedza. Ciężko było przerwać te okresy jadu alkaloidów i alkoholu w moich żyłach i miałem bardzo dużo momentów, w którym gotów byłem się po prostu zepsuć, ale nie. Powoli nad sobą zaczynam panować, stabilizuję się we wiedzy, która napiera na wszystkie emocjonalne aspekty mojego życia i przykrywa je ołowianym puchem.
Mój język staje się bardzo pusty, ma wiele luk. Semantycznych. Pompuję w niego zbyt dużo bezwartościowych określeń.
Na szczęście nie buduję już tak długich zdań jak zwykłem, nie mam już h(i)omerycznych tętnięć serca. Mam za to swoje własne, wypracowane, klarowne.

I myślę
albo nie,
wiem
samotność, czas własny, indywidualny, nieubarwiony żadnym obcym okiem jest czasem konstruktywnym. Ilekroć myślę, jak szybko i niepewnie poruszam się z jego wektorem, to coraz więcej swoich myśli postrzegam jako stratę czasu.
Myśli cenne, najpierwsze, są jak letarg, gdy wypręża się swoją klatkę piersiową, unosząc się na tafli jeziora. Po prostu przychodzą, tworzą, mają w sobie pewną siłę, której sie nie da opisać i zatrzymać. Wystarczy po prostu na chwilę pozwolić palcom przesuwać się po wypukłości klawiatury.

środa, 23 października 2013

Głód
głód mnie zmusza do pisania
głupota mnie mieli między swoimi zębami.
Czuję zapach swojego ciała, przenika moją skórę, dopiero nocą wynurzam się z siebie, całkowicie.
Oddałem już całego siebie, jestem niewymownie, naturalnie i pospolicie nudny. Nikt niczego ode mnie nie wymaga, a słowa, które wypowiadam są mdłe i nikomu niepotrzebne.
Zaszyję się w swoim poemacie, nad którym pracuję od..od tygodnia. Nawet siebie oszukuje, że moja poezja jest wzniosła, dopracowana, pełna.
W ogóle tak nie jest. Przypadkowe wymiociny po kartkach, nie wiem czy już cokolwiek umiem dobrze, jestem taki przytłoczony swoją przeciętnością.

niedziela, 6 października 2013

Świetnie.
Wytłumacz mi jak to jest, że nie mamy pojęcia kim jesteśmy, w jak dużym stopniu definiują otaczający nas ludzie.
Byłem w Krakowie na weekend i jednego dnia spotkałem tych, którzy towarzyszyli mi od gimnazjum, a nawet wcześniej, aż do dzisiaj.
Nie potrafiłem się zachować, wyrywałem elementy swojej osobowości i próbowałem je uściślić, rozminąć się z prawdą, przypomnieć sobie, jak dobrze było być blisko nich, a jednocześnie czułem się tak okropnie obcy i samotny w tym swoim behawiorze. Nie wiem dlaczego tak proste, ledwo uchwytne, a jednak wyłapywalne zmiany uruchamiają się z taką łatwością. Gdy się kumulują i zaczyna Cię przytłaczać świadomość,że nie masz pojęcia kim jesteś, chyba wybierasz tą drogę rozumowania - nie wiesz i tyle. Zajmij się sobą i swoją elastycznością, naciesz się tym, że potrafisz być. Z drugiej strony jednak jestem naładowany i dowartościowany - schlebia mi strasznie to, że mnie lubią, że jestem warty przebywania, że ich umiem rozbawić, zrozumieć. To jest taka łagodna przyjemność, błoga świadomość.

Teraz jest dobrze, wiesz, ogromnie dobrze, nie wiem jak mogłem siebie zagubić pod tym gąszczem poniedziałków i śród. Człowiek wolny jest naprawdę przepiękny. Czuję taki jing-jang, jakbym mógł się przytulić do osoby, którą byłęm przez ostatnie lata i zaakceptować ją, i jej ułomność, by w końcu się zlać we fluid czysty i prawdziwy, odpowiedni, zaplanowany i przemyślany. Mówi się, że trzeba jakoś gonić za tym, czego się pragnie, ja już za niczym nie gonię, nie muszę. Krew mi rozgrzewa każdy element ciała, a ja już nie jestem ciałem tylko mgłą, którą się roztaczam. Dzisiaj rano szedłem skacowany przez praktycznie puste krakowskie ulice i tak się czułem, ale nie był to cień, tylko dojrzewanie.